O co walczy Lars Vilks

	Karlheinz Stockhausen miał kiedyś powiedzieć, że atak na World Trade Centre to największe dzieło sztuki wszech czasów. Czytając opowieść o znacznie mniej popularnym artyście, Larsie Vilksie ze Szwecji, nie mogę pozbyć się dźwięczącego mi w głowie niczym refren nieznośnie uporczywej piosenki myśli niemieckiego kompozytora, szukającego granic sztuki, a także, jak mniemam, granic wolności słowa, czy twórczości samego artysty.
	Kiedy po wielu latach twórczej stagnacji polski kabareciarz Jan Pietrzak bez sukcesów próbował powrócić do łask mainstreamowych mediów, za przyczynę porażki uznał wszechobecną cenzurę, a nie nikłą jakość własnej działalności. Podobną retoryką wydaje się posługiwać Lars Vilks, z tym, że oręż ma dużo poważniejszą w swych dłoniach, ale i tym bardziej staje się artystycznym terrorystą, kiedy nikt już w zasadzie nie dyskutuje na temat samego dzieła, a na rzeczywistości dziejącej się wokół. Czy rzeczywiście jest to zamysł artystyczny, produkt jego zręczności, czy refleksy narcystycznej osobowości bezpardonowo szukającej swojego miejsca w publicznej przestrzeni?
	Na pewnym poziomie można obronić Stockhausenowskie teorie, jak i sposób myślenia o sztuce jako wydarzeniu interdyscyplinarnym najpełniej realizującym się w świecie społeczno-polityczno-kulturowym, co wynikałoby z chaotycznych nieco myśli Villksa. Prowadziłoby to jednak do uznania na przykład zbombardowania Drezna czy Warszawy w czasie drugiej wojny światowej jako wielkiego artystycznego projektu, a idąc tą drogą nie zatrzymujemy się tylko na pytaniu o wolność słowa, tylko wolność jako taką? I o tej wolności granice, gdyż jej częścią składową zdaje się być artystyczna możliwość swobodnej ekspresji twórczej. Bo w którymś momencie słowo ciałem się staje, a „za każdym strzałem jest rozkaz, a każdy rozkaz to słowo, a słowo zabija najostrzej, bo to tylko słowo”, że tak pozwolę sobie na nieskromny auto-cytat.          ( https://wposzukiwaniubezsensu.pl/?p=76 )
	Myśl nieskończona.