Nagle ogarnął go dyskomfort istnienia. Nie jakieś metafizyczne abstrakty, tylko zwykły, fizyczny niepokój. Zaczął więc się sam siebie pozbywać. A im mniej go było, tym mniej potrzebował tak w ogóle.
Śledziona. Można żyć bez śledziony.
Palce. Można się obyć bez palców.
Głowa. Myśli latają bezwiednie.
Serce.
Serca jednak to nie miał on serca siebie pozbawić.
A może to była dusza?
Serca przecież dawno już nie miał.